Dwa oblicza Jeziora Atitlan

Jeśli ktoś spodziewał się głębokiego wywodu o kontrastach i różnicach społecznych nad Jeziorem Atitlan – zawiedzie się. Nie będzie o Majach, żyjących w skrajnej biedzie w wioskach porozrzucanych wokół jeziora. Ani o bogatych Amerykanach budujących nowoczesne wille na wulkanicznych zboczach. O tysiącach straganów z pamiątkami i setkach turystycznych restauracji. O dzieciach żebrzących o jednego dolara, ani o kobietach zasłaniających się przed obiektywem, dopóki nie dostaną odpowiedniej kwoty. O hipisach, studentach hiszpańskiego, gwatemalskich rodzinach i reszcie turystycznej gawiedzi przyjeżdżającej nad jezioro.

Zbyt krótko byliśmy nad jeziorem, żeby cokolwiek oceniać, choć wystarczająco długo, by wyrobić sobie opinię. Trzy dni, dwie miejscowości, cztery wioski w różnych częściach jeziora. W Panachajel przeraziła nas ilość stoisk z pamiątkami, restauracji i biur podróży, w spokojnym San Marcos brak jakiegokolwiek powiązania z lokalną kulturą i specyficzny rodzaj gringos, zupełnie nie z naszego świata. Dopiero San Pedro wydało nam się odpowiednim balansem turystyki i miejscowego życia, ale w tym momencie byliśmy już jedną nogą w Quetzaltenango. Uciekliśmy gdzie pieprz rośnie znad najpiękniejszego jeziora świata.

Dlatego będzie o pogodzie. O dwóch, zupełnie różnych, odsłonach, w których objawiło nam się wspaniałe Jezioro Atitlan.

Odsłona pierwsza

 

W drodze do Panajachel, pora deszczowa, która do tej pory obchodziła się z nami bardzo łagodnie, dała wreszcie o sobie znać. Burzowe chmury zebrały się nad nami, a w oddali, zamiast jeziora, ziała wielka, granatowa odchłań. Z powodzeniem uciekaliśmy przez deszczem, aż do ostatnich kilometrów, kiedy ściana wody zagrodziła nam drogę w dół do miasteczka. A jeśli ktoś był nad Jeziorem Atitlan, to wie, że owa droga nie spełnia żadnych racjonalnych standardów. Jest kręta, wąska i zdecydowanie zbyt stroma. Jeśli dodać do tego wszystkiego deszcz – może być dla motocyklisty bardzo niebezpieczna. Powoli budziła się w nas nienawiść do tego miejsca, walcząc na każdym zakręcie (Marcin) i modląc się o powodzenie (Kasia). W Panajachel wybraliśmy pierwszy, lepszy hotel, do którego zaprowadził nas naganiacz, bo o niczym nie marzyliśmy bardziej, niż o ciepłym prysznicu i suchych ubraniach. Padliśmy na łóżka, a gdy wreszcie przestało padać wcale nie chciało nam się oglądać żadnego, przeklętego jeziora. Tylko głód był w stanie wygnać nas z pokoju i ostatecznie zaprowadzić nad, podtopiony przez deszcz, skraj Jeziora Atitlan. Na przeciwległym brzegu wciąż padało, horyzont zlewał się z wodą, a wyrastające po drugiej stronie wulkany były ledwie widoczne, majacząc w ciemności. Z minuty na minutę burzowe niebo rozjaśniało się i po pewnym czasie ujrzeliśmy jeden z najpiękniejszych widoków w naszym życiu.

Jezioro Atitlan po burzy: piękne, melancholijne, nieuchwytne, owiane tajemnicą, mistyczne.

atitlan-1atitlan-3atitlan-4atitlan-2

Odsłona druga

Następnego dnia o świcie, nieumyci i zaspani, pojechaliśmy nad brzeg, by zobaczyć jezioro w promieniach wschodzącego słońca. Zupełnie niepotrzebnie. Słońce w Panajachel wschodzi za plecami, a gdy wreszcie przebije się przez góry i oświetli pomosty wchodzące do wody, jest już wysoko ponad horyzontem. Pogoda była idealna, niebo czystoniebieskie i nic nie przypominało o srogiej burzy, którą przeżyliśmy dnia poprzedniego. Wulkany wznoszące się po drugiej stronie jeziora były wyraźnie widoczne: Wulkan Toliman oraz ukryty za nim Atitlan po lewej i Wulkan San Pedro po prawej. Na wschodnim brzegu majaczyły dwie dramatycznie położone wioski: Santa Catarina Palopo i San Antonio Palopo. Aby zobaczyć jezioro z innej, mniej turystycznej perspektywy, postanowiliśmy zmienić miejsce i wybrać się do bardziej spokojnego San Marcos. Tym razem pogoda była łaskawa, ale droga dojazdowa okazała się jeszcze bardziej wymagająca. W połowie zjazdu przegrzały nam się tylne hamulce (po raz pierwszy, ale nie ostatni) i zdezorientowani zjeżdżaliśmy w ślimaczym tempie z nadzieją, że przynajmniej przednie wytrzymają do końca. Następnego dnia odwiedziliśmy kilka innych wiosek po tej stronie jeziora i w każdej z nich widok był tak samo powalający.

Jezioro Atitlan w słońcu: piękne, nasycone, fascynujące, zapierające dech.

atitlan-8atitlan-5atitlan-6atitlan-7

My zakochaliśmy się w jeziorze po burzy.

A Wy? Które oblicze Jeziora Atitlan podoba Wam się bardziej?

 

Więcej zdjęć z miasteczek nad Jeziorem Atitlan w galerii:

Jezioro Atitlan 05-07.08.2014

11 Responses to “Dwa oblicza Jeziora Atitlan”

  1. Monika pisze:

    Zdecydowanie pierwsze oblicze!
    Chociaż tych oblicz jest z pewnością dużo, dużo więcej, oblicze, które ja utrwaliłam na swoich zdjęciach jest bardzo mroczne.
    :)

  2. Om pisze:

    Malkontenci z Polski-trzeba bylo wybrac inna pore roku- dramatycznie zawsze musi byc.

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Ależ my, wbrew początkowym odczuciom, byliśmy zachwyceni pogodą! Gdyby nie pora deszczowa, nigdy nie bylibyśmy w stanie zobaczyć jeziora w takiej odsłonie.

  3. Marta Kulesza pisze:

    Pierwsze oblicze! Ja jestem wlasnie w NZ i odkrywam tutejsze jeziora. Aktualnie jestem nad jeziorem Taupo i widoki sa rownie powalajace.

  4. APlanet pisze:

    Zdjęcia robią wrażenie, mi podobają się oba oblicza :) Trudno się nie zakochać w takich widokach

  5. adf pisze:

    Tylko jedno mnie zastanawia… oni mają tam jakaś kanalizację? ;-))) a jeśli nie to czy wykorzystują wszystko w rolnictwie czy płynie to do pięknego jeziora?

Odpowiedz na „MonikaAnuluj pisanie odpowiedzi