W poszukiwaniu plemion Akha

muang sing

Jeśli zapytacie nas, co najbardziej zaskoczyło nas w Azji, to bez zastanowienia odpowiemy – jej nowoczesność. Wyjechaliśmy w tę podróż z idealistycznym wyobrażeniem Azji sprzed wieku – zacofanej, egzotycznej, przepełnionej duchowością, dzikiej. A może gdybyśmy wcześniej przeczytali „W Azji” Tiziano Terzaniego, oszczędzilibyśmy sobie ułudy i wielu zawodów. W końcu on już w latach 80-tych narzekał na modernizację kontynentu. Z perspektywy egoistycznego turysty, który chciałby zobaczyć inny, fascynujący świat, to coś złego, ale przecież nie można nikomu zabronić postępu. Problem polega na tym, że świat zna tylko jeden model nowoczesności – zachodni, który nie pasuje i nie powinien zaistnieć w tej kulturze. Tak się jednak stało, z początku prym wiodła Tajlandia, potem westernizować zaczęły się inne kraje regionu, coraz bardziej przypominając naszą – zachodnią cywilizację.

Dlaczego o tym piszemy? Bo będąc w Laosie oszaleliśmy na punkcie zobaczenia kolorowych, egzotycznych, pobrzękujących medalikami zawieszonymi na tradycyjnym nakryciu głowy kobiet z plemienia Akha. Pojechaliśmy do Luang Nam Tha – największego centrum trekkingowego w tym kraju, by przez góry i dziką dżunglę dotrzeć do trudno dostępnych wiosek Akha, gdzie wciąż żyją kobiety jak ze zdjęć, które nas zainspirowały. Niestety w Luang Nam Tha nikt już tradycyjnie ubranych osób dawno nie widział, nikt nie może nam tego zagwarantować, a przecież nie chcemy przebieranki. Pojechaliśmy jeszcze dalej – do Muang Sing, pod samą granicę birmańską i chińską. Tu podobna historia – od kiedy pojawiły się skutery i komórki nikt już nie ubiera się tradycyjnie, chyba że z okazji festiwalu. Do większości wiosek, które widnieją w planie trekkingów agencji, można dojechać szutrową drogą, a przejście przez dżunglę to tylko urozmaicenie dla turystów. A właściwie to najlepiej pójść o 6 rano na targ…

Targ w Muang Sing był kiedyś największym targiem opium w obrębie Złotego Trójkąta* i jednym z najbarwniejszych w Laosie, gdzie spotykały się mniejszości etniczne żyjące w otaczających je górach: Thai, Hmong, Yao i Akha. Handlu opium oficjalnie zakazano w 2000 roku, a targ stał się sennym centrum warzywno-mięsnym. Faktycznie jednak udało nam się zauważyć kilka kobiet w tradycyjnych strojach. Dumne Yao w czarnych turbanach i długich pelerynach z czerwonym, puszystym kołnierzem. Surowe Akha z wielkimi koszami na plecach, w czarnych strojach i pięknych, mieniących się srebrem nakryciach głowy. Być może mniejszości etnicznych było więcej, ale tylko te potrafiliśmy rozpoznać. Wiele z nich, szczególnie Yao, przyszło sprzedawać pamiątki lub pozować do zdjęć turystom, których oprócz nas była zaledwie dwójka.

Po targu udaliśmy się do wiosek. Nie udało nam się wypożyczyć motocykla, więc złapaliśmy tuk-tuka wiozącego kobiety z targu, a resztę trasy postanowiliśmy pokonać piechotą. Trzy wioski Yao, oddalone od drogi zaledwie o 3 km, niczym specjalnym się nie wyróżniały. Kobiety pracowały przed domami, szyjąc pamiątki dla turystów. Kiedy tylko wyłanialiśmy się zza rogu, pośpiesznie ubierały swoje czarne płaszcze, a na głowy zakładały turbany i zapraszały w próg domu. Kilka zdjęć i pieniążek, a może torebeczkę? Po jakimś czasie umykaliśmy, gdzie pieprz rośnie.

Inaczej było z wioską Akha. Próbując do niej dotrzeć, zabłądziliśmy kilka razy, więc zajęło nam to dobre parę godzin. U wejścia, przywitał nas mężczyzna z siekierą (rąbiący drewno) oraz magiczna brama, obwieszona amuletami. Niepewnie poruszaliśmy się dalej, aż zobaczyliśmy domy. Grupa dziewczynek podbiegła do nas wesoło i wręcz wyrwała mi siatkę z bananami, którą trzymałam w ręku. Każda z nich trzymała maczetę. Uśmiechnęły się słodko do zdjęcia, ale po za tym nic miłego w nich nie było. Zaczęliśmy się czuć trochę niepewnie, szczególnie że poruszając się w głąb wioski zauważyliśmy, że są w niej głównie dzieci i nastolatki, żadnych rozsądnych dorosłych. Kilku chłopców siedzących na piętrze domu zaczęło wykrzykiwać coś w moją stronę i zbereźnie gestykulować. Dziewczynki z maczetami nie opuszczały nas na krok. Zaczynało robić się gorąco i poczuliśmy, że na nas chyba już czas. Zniknęliśmy tak szybko, jak się pojawiliśmy, a do Muang Sing wróciliśmy w trójkę na jednym motocyklu, który zlitował się nad nami i wziął nas na stopa.

Przygoda w Muang Sing wiele nas nauczyła. Przede wszystkim tego, że przez ślepe dążenie do celu, umknęło nam wiele innych interesujących rzeczy, jak choćby trekking w Luang Nam Tha, który mógł być ciekawym przeżyciem. Pozbyliśmy się też błędnych wyobrażeń o Azji i przestaliśmy mieć jakiekolwiek oczekiwania. Dzięki temu zaczęliśmy doceniać ludzi, którzy w wyglądzie może i są podobni do nas, ale dusze mają całkiem odmienną i niezwykle interesującą. Czasem jakieś miejsce podoba nam się bardziej, czasem mniej, ale nigdy już nie czujemy zawodu i jesteśmy dzięki temu znacznie szczęśliwsi. A tradycyjne plemiona? Może odnajdziemy je kiedyś całkiem niespodziewanie?

Na koniec kilka naszych ulubionych portretów w czerni i bieli:

*  Złoty Trójkat – określenie obszaru największej produkcji opium na terenie Azji, w górskich rejonach Birmy, Tajlandii, Laosu, Wietnamu i Yunnanu (płd. Chiny).

Informacje praktyczne:

– mimo wszystko wydaje nam się, że warto pójść na trekking w Luang Nam Tha, przyjeżdża tam więcej osób i dużo łatwiej uzbierać grupę, a tym samym obniżyć koszty

– w Muang Sing, jeśli jest sie tylko w 2 osoby wychodzi to znacznie drożej, najtańszy przewodnik jakiego znaleźliśmy brał 30$ za osobę za dzień trekkingu

– warto za to pojechać do Muang Sing skuterem wypożyczonym w Luang Nam Tha, 60 kilometrowa trasa jest bardzo malownicza, a i same okolice miasteczka są warte odwiedzenia

– w Muang Sing bardzo ciężko wypożyczyć motor, jest tylko jedno miejsce, które jest w posiadaniu tylko jednego motoru

Więcej zdjęć z Muang Sing w galerii:

Muang Sing 02-03.11.2012

15 Responses to “W poszukiwaniu plemion Akha”

  1. Kuba pisze:

    Jescze kilka tych tradycyjnie ubierających się plemion zostało. Polecam zbadać północ Tajlandii no i przede wszystkim Birmę. Pozdrawiam!

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Tajlandia to akurat jeden wielki paradoks, bo spodziewasz się że w tak rozwiniętym kraju mało tradycji już pozostało, a okazuje się że tradycyjnych plemion jest tam na pęczki, ale to głównie za sprawą turystyki. Za to Birma jest autentyczna. Mieliśmy zamiar nawet jechać do Keng Tungu, tam jest jeszcze sporo takich plemion, niestety koszty nasz przerosły. :(

      • Kuba pisze:

        W północnej Tajlandii dalej są autentyczne plemiona, które ubierają się tradycyjnie wcale nie dla turystów. Polecam poszukać w okolicach np. Mae Salong i pare miasteczek wokół, których nie ma w przewodnikach. Autentyczni Akha i nie tylko.

  2. Łukasz pisze:

    Hej,

    Jakiś rok temu przeglądaliśmy oferty trekingów w północnym Laosie, z myślą o przejściu się gdzieś na własną rękę. I niestety, doszliśmy do wniosku, że nie warto. Wszystko co oglądaliśmy na zdjęciach i co czytaliśmy w opisach zostawionych przez turystów, pokazywał tylko jedno: to będzie tylko maskarada na użytek zwiedzających. Na fotografiach widać panie w kolorowych strojach przynoszące jedzenie uczestnikom trekingu, turystów jedzących posiłek nad pięknymi wodospadami, ale nie ma w tym nic prawdziwego, wszystko wydaje sie być zaaranżowane.

    Na 2 dni wyrwałem się samodzielnie w okoliczne góry i to co zapamiętałem, było typowym, ubogim Laosem – domy z bambusa na palach i plantacje bananowców dokoła. Mieszkańcy gapili się na mnie ze zdziwieniem, ale tylko chwilami. Przyjeżdżając tam spodziewałem się chyba widoku „etnicznych” kobiet obwieszonych ozdobami, jak w Indiach, albo chodzących po wsiach z odkrytymi piersiami, co im się jeszcze czasem zdarza. Nie znalazłem jednak nic niezwykłego, co różniłoby się od innych kawałków kraju. Mam wrażenie, że obietnica „trekingu” wśród „mniejszości etnicznych” to dobry chwyt, ale wszystko jest zaaranżowane. A my, turyści, oglądamy to, co chcemy oglądać, czyli kolorowe stroje, które może są ładne, ale nie mają nic wspólnego z tym, jak laotańskie mniejszości żyją naprawdę.

    Takie odniosłem wrażenie i oczywiście jest ono subiektywne, ale wyjeżdżałem z Nam Tha z poczuciem, że nic ciekawego nie zobaczyłem.

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Dokładnie, streściłeś właśnie to co my chcieliśmy przekazać :) My np. widzieliśmy JEDNĄ kobietę z odkrytymi piersiami, zrobilibyśmy jej zdjęcia i napisali: to jest północny LAOS. To co widzimy na zdjęciach to tylko urywki rzeczywistości, albo zaplanowane kadry, więc nie można im tak dosłownie ufać. Ale pojechać warto bo tereny są bardzo ładne :)

    • Kuba pisze:

      W Laosie polecałbym spływ rzeką Nam Ou, z samej północy – można dotrzećdo miejsc niedostępnych drogą lądową. Można ciągle odnaleźć jeszcze autentyczne miejsca w Azji… i mnóstwo kobiet z odkrytymi piersiami również :)

      • paczkiwpodrozy pisze:

        Byliśmy w Muang Ngoi Neua, godzinę w górę rzeki Nam Ou. To jedno z naszych ulubionych miejsc w Laosie! Niestety zdjęcia przepadły. Widzimy Kuba, że jesteś kopalnią wiedzy, ale zamiast załamywać nas rzeczami, do których nie dotarliśmy, prosimy o wskazówki dotyczące Indonezji! Tu nadal możemy coś zmienić! :)

  3. Andrzej pisze:

    Heja! A dlaczego nie pojechaliście jeszcze dalej na zachód od Maung Sing w stronę Mekongu? Nie ma asfaltu, nie ma turystów (aż tylu!), ludzie normalnieją….

  4. Andrzej pisze:

    No tak. Niech diabli wezmą te wszystkie wizy… nawet nie wspominajcie o nich ;/

  5. v pozycja pisze:

    Kurcze, tam to ludzie sobie żyją, powoli, bez stresu, na łonie natury.

  6. Ruda pisze:

    witam
    kibicuję z całego serca ♥
    zapraszam do siebie
    http://okiemwiewiorki.blogspot.com/p/podroze.html
    trzymam kciuki i pozdrawiam

  7. lyzki pisze:

    szczerze mówiąc jestem zawiedziona, ponieważ spodziewałam się zdjęć ludzi w ich tradycyjnych strojach, a nie w ciuchach made in china…

Dodaj komentarz