Bangkok da się lubić!

bangkok

Wiele osób za Bangkokiem nie przepada. Wiele osób traktuje go jako stację przesiadkową, do bardziej egzotycznych lokalizacji w Azji. Wiele osób odwiedza Bangkok sześć, siedem razy i ani razu nie opuszcza okolic Khao San Road. Po niekąd rozumiemy ich niechęć, bo Khao San to jedno wielkie i bardzo irytujące, turystyczne targowisko. Gdzie się nie obejrzysz, wszędzie „special price for you”. Tuk-tuki za 10 bathów: nie ważne gdzie, ważne że przez sklep z pamiątkami, t-shirty z grafikami tajskich ikon: marketu 7-Eleven i piwa Chang, tanie, uliczne jedzenie i soki owocowe, a wszystkiego musisz KONIECZNIE spróbować. Niegdyś backpackerski raj, jedno z pierwszych takich centrów w Azji, obecnie chyba najgorsze co Bangkok ma do zaoferowania. Niestety wszystkie autobusy, nie ważne czy z północy, czy z południa, wysadzają turystów właśnie tam.

My spędziliśmy w Bangkoku tydzień – wystarczająco długo, by uciec z Khao San Road i polubić to miasto. Mieliśmy sporo do załatwienia – wiza na Filipiny i do Birmy (rekordowo w 15 minut!), kupno aparatu, serwis starego – więc siłą rzeczy zobaczyliśmy nowoczesną stronę miasta: z nadziemnymi kolejkami, wielkimi centrami handlowymi i szklanymi wysokościowcami. Jednak najbardziej zafascynowało nas to czego nigdy nie bylibyśmy w stanie odkryć sami. Do tego potrzebny był przewodnik – ktoś kto zna miasto nieco dłużej niż dwa dni, kto wie gdzie spędzają czas mieszkańcy, co jest modne i gdzie warto się pojawić. Dla nas tym przewodnikiem był Stefan (po raz kolejny błogosławieństwo couchsurfingu!), a my grzecznie schowaliśmy przewodniki i pozwoliliśmy prowadzić się za rękę przez dwa niezapomniane wieczory.

Zjedliśmy najlepsze w życiu Pad Thai w bardzo popularnej wśród lokalsów ulicznej knajpce, gdzie kolejka ciągnie się dobre parę metrów po chodniku, a produkcja szaleję z szybkością kilku porcji na minutę. Pomalowaliśmy swoje twarze fluorescencyjnymi farbami w pozytywnie zakręconym barze reggae, w tak małej i ciemnej uliczce, że nigdy byśmy go sami nie odnaleźli. Zaraz potem poszliśmy na piękny i kolorowy targ kwiatów, gdzie staliśmy się chwilową atrakcją z powodu odblaskowych twarzy. Piliśmy piwo na pobliskim moście, na którym wieczorami spotyka się tajska młodzież i próbowaliśmy bardzo ostrej sałatki z zielonej papai – tradycyjnie ze skorupkami czarnych krabów. Najbardziej spodobał nam się jednak nocny targ Rod Fai Talat – po polsku trzebaby go pewnie nazwać targiem staroci, ale zdecydowanie lepiej pasują tu słowa vintage i retro. Zresztą to nie tylko targ, ale i modne miejsce na spędzenie sobotniego wieczoru w gronie znajomych. Obok stoisk, na których można znaleźć sporo interesujących rzeczy – od starych skuterów, poprzez sztukę, po ikony amerykańskich lat 60-tych i 70-tych – pełno tu „klimatycznych” pubów na świeżym powietrzu, gdzie piwo serwowane jest z przekształconych na bary starych Volkswagenów. Ten bazar to również ciekawe miejsce do obserwacji ludzi, bo kręci się po nim sporo osobliwości. Co zadziwiające, wszyscy są „stąd”, żadnych zachodnich turystów, czyżby targ Rod Fai Talat nie pojawił się jeszcze na kartach przewodników?

Jeszcze raz wielkie dzięki Stefan!

Kilka kadrów z targu Rod Fai Talat:

Więcej zdjęć z Bangkoku w galerii:

Bangkok 11-13.11.2012

5 Responses to “Bangkok da się lubić!”

  1. blazzed pisze:

    Zazdroszczę tych wszystkich podróży,obcowania z całkowicie inną kulturą,krajobrazów,których także pewnie nie brakuje.Mam nadzieję,że i mi w niedługim czasie będzie dane zobaczyć coś więcej niż szarą i smutną Polskę…

    Pozdrawiam serdecznie 😉

  2. Stefan pisze:

    Przyjemnosc po mojej stronie :)

    Travel safe!

  3. Oczywiście, że Bangkok da lubić :-)

  4. Vi pisze:

    Pamiętacie jak nazywa się ta lokalna knajpka gdzie jedliście najlepsze Pad Thai ?