Pierwsze wrażenia z Yangonu

yangon

Wczesnym rankiem lądujemy na lotnisku w Yangonie – dawnej birmańskiej stolicy. Zabawne jak wszystkie lotniska na świecie wyglądają podobnie – uniwersalna architektura ze szkła i stali, która krzyczy: „Spójrz, jakim jesteśmy nowoczesnym krajem!” Moglibyśmy być właściwie w każdym miejscu na świecie. Wielopasmowa arteria prowadząca z lotniska do miasta, również nie przywodzi na myśl tego uciskanego przez wojskowy reżim kraju, o którym słyszeliśmy. Ulice są puste, a chodniki czyste. Mijamy po drodze kilka wystawnych willi lokalnych bogaczy i połyskujący złotem czubek najsłynniejszej birmańskiej pagody – Shwedagon Paya.

Zajeżdżamy pod White House Hotel, który wybraliśmy ze względu na słynne na cały Yangon śniadania. Dostajemy mikroskopijny pokoik bez okien za „jedyne” 22$ – najtańszy jakim dysponują i możemy uważać się za wyjątkowych szczęściarzy, bo pozostali turyści zostają odesłani z kwitkiem. O pokój w sezonie jest w Yangonie trudno, a najbardziej popularne hotele trzeba rezerwować nawet z kilkutygodniowym wyprzedzeniem (chyba że przyjeżdża się o świcie, wtedy można liczyć na łut szczęścia). Właściciele co roku windują ceny, co w żadnym wypadku nie przekłada się na jakość pokoi, a i tak zawsze mają komplet.

Rzucamy się na łóżko, ale już po godzinie jesteśmy na górnym tarasie, by skosztować lokalnych specjałów. Birmańskie curry na ciepło, sałatka z awocado, noodle z warzywami, fasolka, szpinak wodny, świeży sok z papai, ananasy, melony i arbuzy, a na deser smażony banan z czekoladą. Dla bardziej wybrednych jest też standardowa jajecznica i tosty z dżemem, ale kto by je jadł przy tylu innych smakołykach do wyboru. Zakładamy, że 22$ to raczej cena śniadania, a obskurny pokój dorzucają gratis. Tak, czy siak – warto!

Po południu wychodzimy „na miasto”. Stara, kolonialna dzielnica, w której leży hotel, dużo bardziej przypomina znane nam azjatyckie miasta, niż szerokie arterie, które przemierzaliśmy rankiem. Ulice są węższe, a ruch samochodowy znacznie bardziej natężony. Pojawiają się znane dźwięki: gwar przechodniów, nawoływania sprzedawców, klaksony samochodów, oraz zapachy: spalin, przypraw, owoców na targu i ulicznego jedzenia. Chodniki wypełnione są ludźmi: birmańczykami ubranymi w tradycyjne spódnice, tzw. lungi, hindusami sprzedającymi kwiatowe girlandy przed świątynią, chińczykami prowadzącymi małe restauracje. Na pierwszy rzut oka, Birma wydaje się być zlepiona z wpływów sasiadujących z nią krajów: zapachy, uliczne przekąski i gwar wzięła z Indii, choć w mniej intensywnym wydaniu, kuchnię zaczerpnęła z Chin, a religijną architekturę z Tajlandii.

Spacerujemy po przyulicznych targach, pochłaniając owoce, których tak brakowało nam na Filipinach. Wpadamy w awokadowe szaleństwo, pijąc soki i jedząc sałatki z awokado oraz samo awokado na okrągło! W chińskiej dzielnicy znajdujemy knajpkę, w której serwują nasze ukochane pierożko-bułeczki baozi, za którymi tęskniliśmy od czasu wyjazdu z Chin, a wieczorem nie możemy odmówić sobie smażonych makaronu z warzywami i naleśników roti na ulicznym straganie. Rozmawiamy ze sprzedawcami, rzemieślnikami i robotnikami na budowie, próbujemy lokalnego wariantu Fanty i Coca-Coli oraz birmańskich, smakowych cygar. Chłoniemy świat dookoła i wiecie jakie są nasze pierwsze wrażenia?

Nic nas nie zaskoczyło! Już przed przyjazdem wiedzieliśmy, że będzie to nasz ulubiony kraj w Azji!

yangon-8yangon-11 yangon-10yangon-7yangon-3yangon-1 yangon-6 yangon-5yangon-4yangon-12yangon-9Więcej zdjęć z Yangonu w galerii:

Yangon 16-17.01.2013

Dodaj komentarz