Kolumbia z plecakiem i kilka słów o przyjaźni

kolumbia

Prom przybił do portu w Kartagenie po 18 godzinach – jak w zegarku. W ciągu jednej nocy zmieniliśmy kontynent, ale żar rozpalonego miasta, który buchnął w nas, gdy tylko opuściliśmy statek, nie różnił się od tego z Panamy. Cała reszta była za to zupełnie inna: wszystko stało się łatwiejsze, procedury szybsze, a ludzie mili i uśmiechnięci – jak gdyby pochodzili z innej planety (choć właściwie to Panamczycy są z innej planety, Kolumbijczycy zaś zupełnie normalni).

Wyjechaliśmy na ulicę: Przepraszam, gdzie my jesteśmy? – pomyślałam – W Kolumbii?  –Bo gdyby nie hiszpańskojęzyczne reklamy atakujące nas ze wszystkich stron, to przysięgłabym, że w jakimś arabskim kraju. – Ludzie jeżdżą jak szaleni, drogi są w połowie asfaltowe, w połowie szutrowe, a w całości byle jakie, no i ten wszechobecny pył! 

Nie zobaczyliśmy pięknej Kartageny, którą zachwycają się turyści – fortu, miasta za murami, kolorowych kamienic i bryczek zaprzęgniętych w białe konie. Wszystko co zapamiętam z naszych pierwszych dni w Kolumbii to żar lejący się z nieba i ten cholerny piach wpadający w oczy. Ale spokojnie – jeszcze tu wrócimy! Teraz mamy zaledwie kilka dni by dotrzeć do Bogoty, ponad 1000 km na południe i odebrać z lotniska Basię i Pawła – naszych przyjaciół.

—————————

Ponad dwa lata temu, w 6 tygodni, przejechaliśmy razem Wietnam i Kambodżę, w tym roku (a w zasadzie to już w zeszłym) spędziliśmy wspólny miesiąc w Kolumbii. Motocykl poszedł w odstawkę – przykryty czarną płachtą ze złączonych ze sobą worków na śmieci, czekał na nas w ogródku siostry, znajomej, współlokatorki naszego hosta w Panamie (czy wspominałam już że Kolumbijczycy są wspaniali?). A my musieliśmy przeprosić się z dawno zakurzonymi plecakami i… wyruszyć w kierunku Kartageny, którą opuściliśmy zaledwie kilka dni wcześniej.

To był dla nas bardzo ważny czas. Z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego że działo się to w grudniu – miesiącu samotnych Świąt Bożego Narodzenia i smutnego Nowego Roku, które w tym roku nie były, ani smutne, ani samotne, właśnie dzięki Basi i Pawłowi. Były pierogi, barszcz, ryba po grecku i owocowy poncz. Były ozdoby choinkowe i Sylwester na końcu świata, co prawda wyjątkowo nie w górach, ale spędzony wspólnie już po raz 5-ty. Po drugie, dlatego że nie widzieliśmy się rok, a wcześniej jeszcze jeden rok i tak naprawdę to zastanawialiśmy się: jak to możliwe że mamy jeszcze przyjaciół? Bo wiadomo – rodziny się nie wybiera. Rodzina nas kocha, nawet jeśli nie zgadza się z tym co robimy. Rodzina się od nas nie odwróci, mimo że prowadzimy egoistyczny tryb życia i nigdy nas nie ma. Mimo że omijają nas urodziny, śluby, awanse, sukcesy i porażki. A przyjaciele? Chcielibyśmy wierzyć, że prawdziwi przyjaciele są na zawsze, ale każda przyjaźń, tak jak każdy człowiek ma limity. Przyjaźń trzeba pielęgnować, a my nie mamy na TO czasu. Dla przyjaciół trzeba BYĆ, a nas nie ma. Doskonale zdajemy sobie sprawę z konsekwencji naszej nieobecności i tym bardziej doceniamy fakt, że mamy jeszcze w Polsce ludzi, na których możemy liczyć.

Podczas tej podróży uświadomiliśmy sobie kilka ważnych rzeczy, a jedną z nich jest to, że naprawdę fajnie mieć wspólną historię. Po tysiącach spotkań i setkach ludzi poznanych w drodze, którzy oczywiście są weseli, optymistyczni, fascynujący, ale z którymi pod koniec dnia nie łączy nas nic oprócz kilku wypitych wspólnie piw, zdaliśmy sobie sprawę, że to co zostawiliśmy w kraju jest bezcenne. Przeżycia, wspomnienia, sytuacje, które łączą na śmierć i życie, 10 lat znajomości, nawet te 5 wspólnych Sylwestrów, które pozornie niewiele znaczą, ale w rzeczywistości znaczą wszystko! Dlatego kiedy zobaczyliśmy Basię i Pawła na lotnisku, po roku urwanych rozmów na skype, kiedy w ich życiu zmieniło się wiele, a w naszym prawie nic, a wszystko było dokładnie tak jak wcześniej, jakbyśmy w ogóle nie wyjechali, zrozumieliśmy jak wielki mamy skarb. Jesteśmy SZCZĘŚCIARZAMI!

A żeby nie było tak patetycznie, wspomnę tylko małym druczkiem, że ONI szczęściarzami są także. Przyjęliśmy ich pod swoje skrzydła, naginając się do cudzych dat i planów. Rzecz, którą w swoim głęboko zakorzenionym egoizmie, potrafimy zrobić tylko dla rodziny, do której oczywiście Basia i Paweł należą. Gnaliśmy na złamanie karku ponad 1000 km do Bogoty, zostawiliśmy motocykl u nieznajomej, założyliśmy plecaki, tylko po to by telepać się o-wiele-za-dużo-godzin autobusem do Kartageny, z której dopiero co wyjechaliśmy. Był moment, że myśleliśmy o tym jako o poświęceniu, o dostosowywaniu się, ale szybko zrozumieliśmy, że to co daliśmy od siebie było niczym, w porównaniu z tym co otrzymaliśmy. To był jeden z najpiękniejszych miesięcy naszej podróży i gdyby trzeba było, dojechalibyśmy i do Limy (uff, dobrze że nie było trzeba!).

To były cudowne 4 tygodnie, bo oprócz wspaniałego towarzystwa, zobaczyliśmy też masę pięknych miejsc, o których będziemy Wam przez najbliższe tygodnie opowiadać. A jako przedsmak, kolekcja chwil z naszej podróży po Kolumbii z plecakiem w towarzystwie najlepszych przyjaciół.

kolumbia-1-2kolumbia-3

kolumbia-1kolumbia-2
kolumbia_basia-2kolumbia_basia-3kolumbia_basia-5kolumbia_basia-4kolumbia-4kolumbia_basia-6kolumbia-6kolumbia-5kolumbia_basia-7kolumbia-7kolumbia_basia-8kolumbia-8
kolumbia_basia-10kolumbia-9kolumbia_basia-9kolumbia_basia-12kolumbia_basia-11kolumbia-10kolumbia_basia-13kolumbia-11

10 Responses to “Kolumbia z plecakiem i kilka słów o przyjaźni”

  1. Lifewelove pisze:

    „Więcej przyjaźni czystej, pięknej, prawdziwej… Niosącej prawdę. Tej, która wyzwoli świat od okrucieństw i zużytych słów. Więcej rąk podanych bezinteresownie, tak po prostu, aby przywrócić uśmiech.” :) / Wasz artykuł – piękna refleksja, pozdrawiamy

  2. Barbara Bo pisze:

    Wzruszeni bardzo! To był wspaniały czas:*

  3. Survoje pisze:

    Wiem o czym mówicie. Przez ostatnie 4 lata mieszkałam w 4 różnych miejscach, niby wszędzie nawiązuje się znajomości, ale to są nieco inne relacje niż z osobami, z którymi widuje się przez lata. Dlatego też bardzo cenię sobie przyjaźnie jeszcze z lat szkolnych nawiązanych w Polsce.
    Pozdrowienia z Malezji

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Każda sytuacja ma swoje plusy i minusy, a choć to jest właśnie minus podróżowania, to przynajmniej pozwala nam zrozumieć i docenić to co jest naprawdę ważne. Pozdrawiamy!

  4. Tourystyka pisze:

    Każdy minus prowadzi do plusa! Świetna relacja, tylko pozazdrościć! Pozdrawiam :)

  5. Cudowny wpis… I to zdjęcie na hamakach ;)))

  6. obserwatore.eu pisze:

    A robiliście może doświadczenie jaki maksymalny czas da się leżeć tych hamakach? 😉

  7. Justyna Kloc pisze:

    Spotkanie z przyjaciółmi i rodziną, to było to na co najbardziej czekałam po powrocie z podróży… :) Cudownie mieć takich przyjaciół!