Życie na krawędzi, czyli nasz pierwszy canyoning

DCIM100GOPRO

Dwa razy mnie podtopiło. Wir wciągnął mnie pod powierzchnię, a kiedy próbowałam nabrać powietrza, znowu znalazłam się pod wodą. Krztusiłam się, obraz mi się zamazywał, musiałam płynąć, choć nie wiedziałam gdzie. Nie mam pojęcia jak Marcin to przetrwał – on, który jeszcze niedawno pływał tylko po „warszawsku”. Oboje omal nie spłynęliśmy z wodospadu, niedużego co prawda, ale potencjalnie niebezpiecznego. No i nie zapomnijmy, że byliśmy o pół kroku od spadnięcia w przepaść. Taką zabawę mieliśmy w Kanionie Somoto.

W normalnych warunkach, canyoning (po polsku można by to nazwać spływem na plecach po rwącej rzece) w Somoto to jedna z najfajniejszych przygód Nikaragui. W zależności od sezonu, może być to spacer po dnie kanionu, połączony z dryfowaniem po leniwym strumieniu (pora sucha), lub pełen adrenaliny spływ rwącą rzeką (pora deszczowa). Momentami, na przykład po silnych opadach, do kanionu w ogóle nie powinno się wchodzić i na taki moment trafiliśmy my.

W agencji turystycznej nie byli pewni. Może i można, ale było dużo deszczu, poziom wody jest za wysoki, a prąd zbyt silny. Jak chcemy to możemy zrobić tubing (pływanie na starych dętkach od traktorów) w dolnej, spokojniejszej części rzeki, albo upewnić się jutro z samego rana. Upewniamy się – jednak można. Pewnie pieniądze zrobiły swoje, bo na tubing nie mieliśmy ochoty.

20 kilometrów dalej, u wejścia do kanionu, spotykamy się z naszym przewodnikiem – młodym Francuzem z Reunionu. Historia stara jak świat: Jean podróżował po Nikaragui z plecakiem, zakochał się i został. Teraz nazywa się Juanito, ma żonę, małe dziecko, a na życie zarabia oprowadzaniem turystów. Taki przyjemny z niego gość, że aż ciężko  mi obwiniać go za nasze niepowodzenia w kanionie, ale nie mam wyjścia. Chciał dobrze, a wyszło jak zawsze. Przy zejściu do rzeki mija nas grupa niemieckich turystów wracających do miasteczka. Nie dali rady i musieli zawrócić. Nurt był zbyt szybki, rzeka zbyt niebezpieczna. Jedna z Niemek ledwie weszła do wody i rozharatała sobie kolano, z którego nadal cieknie strużka krwi.

DCIM100GOPRO

Część pierwsza – komiczna

 

Kanion dzieli się na trzy części. – tłumaczy nam Juanito – Dolna część jest bardzo spokojna, wręcz nudna. Wiecie, dla emerytów. Środkowa to wąski kanion ze skałami wpadającymi pionowo do wody i to tam zwykle spływamy. Dzisiaj jest to zbyt ryzykowne. Ale jest też część górna – szersza, więc prąd powinien być wolniejszy. Tam spróbujemy.

Idziemy w górę rzeki, szczęśliwi że nie musimy rezygnować z wycieczki, po kostki grzęznąć w błocie, które utworzyło się po kilku dniach obfitych deszczów. Dzisiaj jednak świeci słońce i pogoda jest wprost idealna na spływ. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do celu. Zakładamy kamizelki ratunkowe i wypełniamy wodoodporne plecaki. Ostatnie ciastko i łyk wody – zaraz zacznie się przygoda!

Widzicie to miejsce, gdzie woda jest wzburzona? – pyta Juanito wchodząc po kolana do rzeki – To jest próg. Musicie płynąć na plecach, z nogami do przodu, maksymalnie wyprostowani, tak by nie zahaczyć tam o kamienie. Za progiem rzeka zwalnia. Będę czekał na was na mieliźnie po prawej stronie. Wszystko jasne? – kiwamy głowami na znak, że rozumiemy i patrzymy jak Juanito niesiony prądem znika za zakrętem.

Czas na nas! Usiłujemy dojść do środka rzeki, gdzie nurt jest najszybszy, ale prąd znosi nas zanim zdążymy osiągnąć odpowiednie miejsce. Kładziemy się na wodzie i dajemy się ponieść. Najpierw spokojnie, wakacyjnym tempem, potem coraz szybciej, gdy docieramy do progu, chwila strachu i… JEST KAPITALNIE! Wychodzimy na brzeg i prosimy o więcej! Znowu – chwila wprowadzenia i do wody. Tym razem prąd wciąga Marcina pod powierzchnię, ale wypluwa po chwili i przez kilka minut płyniemy spokojnie, bez żadnych progów, czy wirów. Przez pół godziny, a może godzinę, bo czas dobrze spędzony szybko mija, na przemian spływamy i idziemy dnem kanionu, wdzięczni naszemu przewodnikowi, że nie pozbawił nas całkowicie tej przyjemności.

FILM z tej części spływu poniżej:

Część druga – dramatyczna

 

Środkowa część kanionu jest najbardziej spektakularna. Wysokie ściany wpadają pionowo do wody, tworząc wąską szczelinę, w której kotłuje się rzeka. Jesteśmy gotowi zawrócić, ja i Marcin, ale to Juanito jest tutaj szefem.

Nie jest tak źle. – stwierdza patrząc na rzekę – Ten fragment jest najtrudniejszy, ale za zakrętem jest już łatwiej. Możemy przejść ścieżką, która biegnie skałami i dopiero tam wejść do wody.

Brzmi dobrze. Nie mam pojęcia jak wygląda rzeka za zakrętem, ale ufam Juanito. Nie wiem też jak wygląda ów „ścieżka” i że za moment nasz przewodnik straci całe moje zaufanie. Wspinamy się kilkanaście metrów do góry, czymś co na upartego ścieżką można by nazwać, ale gdy zaczynamy schodzić szlak się urywa. Staje się coraz węższy, by chwilę później osiągnąć szerokość zaledwie na pół stopy.

Uważajcie na węże. Sporo ich tutaj. – dodaje Juanito i w pierwszej chwili myślimy, że to jakiś dziwny żart na rozładowanie sytuacji, ale patrząc na jego minę zdajemy sobie sprawę, że mówi jak najbardziej poważnie.

Zaczynam się denerwować. Serce wali mi jak oszalałe, kiedy kurczowo trzymam się skał. Jeden nieuważny krok i wyląduję w rzece, wcześniej niechybnie rozbijając się o skały. Na domiar złego, na rękach zaczynam czuć ugryzienia mrówek, które muszę znosić cierpliwie zanim nie znajdę się w bezpiecznym miejscu. Metr wyżej Marcin krzyczy, że się zaklinował. Stopy postawił zbyt blisko siebie i teraz nie może się ruszyć. Staram się mu pomóc, ale skała jest tak wąska, że niewiele mogę zrobić. Jestem na skraju paniki, bo wizja że mój mąż spadnie w przepaść, jest gorsza od własnej śmierci. Na szczęście, po kilku sekundach, sam się odklinowuje i bezpiecznie schodzimy w dół.

DCIM100GOPRO

Prąd nie wygląda na wolniejszy i wcale nie jest łatwiej, ale znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Za nic w świecie, nie wrócę „ścieżką” przez skały, więc albo czekamy na helikopter, albo idziemy dalej. Początkowo wchodzimy do rzeki tylko do pasa i przemieszczamy się skrajem kanionu, trzymając się skał. Potem musimy dać się ponieść z prądem. Wskakuje Juanito, wskakuje Marcin, a po chwili wahania wskakuję i ja. Płynę szybko, dużo szybciej niż w górnej części kanionu. Pierwszy próg i od razu wir wciąga mnie pod wodę. Krztuszę się lekko, ale zaraz wypływam i nabieram powietrza. Czuję, że tracę kontrolę. Teraz to rzeka tu rządzi, a my nie mamy nic do powiedzenia.

Skupcie się! Teraz najtrudniejszy fragment. – Juanito zatrzymał się na wystającym pośrodku rzeki kamieniu – Przed nami dwa progi i na pewno wciągnie was pod wodę. To bardzo ważne żebyście się nie zakrztusili, bo nie ma na to czasu. Kiedy poczujecie, że pokonaliście drugi próg, musicie co sił w rękach i nogach płynąć w lewo. Pamiętajcie, nie może was znieść w prawo! – już mieliśmy zapytać dlaczego, ale w tym momencie Juanito pognał z prądem w dół rzeki.

Powinniśmy odczekać kilkadziesiąt sekund, ale prąd jest zbyt silny. Najpierw porywa Marcina, a zaraz potem mnie. Rzeka pędzi jak oszalała. Wir wciąga mnie pod wodę. Krztuszę się, a kiedy próbuje nabrać powietrza, drugi wir mnie podtapia. Krztuszę się coraz bardziej. Nie mogę się wynurzyć. Nie wiem co się dzieje. Po raz pierwszy w życiu, włącza mi się tryb: PRZETRWANIE! Gdy tylko czuję, że prąd się uspokaja, co sił płynę w lewą stronę! Nie ma znaczenia to, że nie mogę oddychać! To że nic nie widzę! Płynę by przeżyć! Ledwie mogę dostrzec co się dzieje. Juanito jest już na brzegu. Marcin jeszcze w wodzie. Próbuję do nich dopłynąć, ale nie daję rady! Prąd wciąż znosi mnie w prawo! W ostatniej chwili przewodnik rzuca mi linę. Łapię ją w sekundę i daję się wyciągnąć na brzeg. Nabieram powietrza w płuca – jestem bardzo zmęczona.

DCIM100GOPRO

Część trzecia – analityczna

 

Kilka minut później dowiaduję się, że niewiele brakowało, a Juanito nie zdążyłby rzucić mi liny. Ledwie sam wyszedł na brzeg, kiedy nadpłynął Marcin. Przez parę sekund nie mógł złapać liny, a już trzeba było ratować mnie. Kilka metrów po prawej stronie widzę wodospad. Nie jest wysoki, ale prąd jest tam znacznie mocniejszy, a siła wody ogromna. W zeszłym roku dwójka turystów zginęła właśnie w tym miejscu.

Żeby przedostać się na drugą stronę musimy skoczyć z 8-metrowej skały. Jak najdalej do przodu, żeby nie wpaść w wir pod wodospadem. W normalnych warunkach, pewnie bym panikowała: że mam lęk wysokości, że się boję i że w agencji mówili o skoku z dwóch metrów. Po tym co przed chwilą przeszliśmy, ten skok to pestka. Staję na krawędzi i bez zastanowienia spuszczam się w dół. To ostatni trudny element przeprawy. Od tej pory prąd staje się spokojniejszy i spływ przypomina ten w górnym kanionie. Jest fajnie, ale nie potrafię czerpać już z tej zabawy żadnej przyjemności.

W dolnej części rzeki spotykamy turystów na tubingu. Żaden z przewodników nie wierzy, że właśnie pokonaliśmy środkową częścią kanionu. Twierdzą, że to szaleństwo i w pełni się z nimi zgadzam. Na sam koniec Juanito wyznaje, że nigdy nie spływał w tak silnym prądzie, a zapytany, czy by to powtórzył, odpowiada: NIE!

DCIM100GOPRO

13 Responses to “Życie na krawędzi, czyli nasz pierwszy canyoning”

  1. Mam mieszane uczucia … Ale chyba jednak bym zabiła tego gościa 😉

  2. O mamo… brzmi strasznie naprawdę! :/ Cieszę się, że jesteście cali <3

  3. Kasia Kantor pisze:

    Dzięki za wpis. Teraz wiem, że canyoning NIGDY

    • Canyoning zalicza się do sportów ekstremalnych. Trzeba liczyć się z ryzykiem, ale tutaj ewidentnie przewodnik dał ciała.
      I to nie tylko „spływ na plecach po rwącej rzece”, ale też skoki, zjazdy na linach przez wodospady i inne dziwne rzeczy 😉

    • Kacper Tak masz rację – miałam na myśli, że w tym wypadku to był spływ na plecach po rwącej rzece (głównie); Kasia nie mów że nigdy, bo to nas spotkała taka przygoda, a jeśli będziesz mądrzejsza, canyoning będzie świetną zabawą!

  4. O rany, ale historia, az mam ciarki na calym ciele, dobrze ze tak sie to skonczylo! Uwazajcie na siebie!

  5. frikiafriki pisze:

    Historia z dreszczykiem, nie sądziłam, że może być tam aż tak niebezpiecznie. Nie dalej jak tydzień temu byliśmy tam – nurt spokojny, niemal cały kanion przeszliśmy sobie bez kamizelek pod prąd, bez kamizelek i było bardzo chill outowo 😉
    Dobrze, że nic Wam się nie stało, mało odpowiedzialnie to wyszło ze strony przewodnika.

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Teraz jest pora sucha i podobno wtedy jest trochę nudno. Ale to jeszcze nic – nasz znajomy był tam dwa tygodnie po nas i powiedział, że choć czuł trochę adrenaliny, to było zupełnie bezpiecznie!

  6. Mocne… Chyba poerwszy raz Wam NIE zaZdroszcze!;)

  7. Marcin pisze:

    historia dość dramatyczna ale ze szczęśliwym zakończeniem :) bardzo fajnie napisane ;P

  8. oj. to chyba emocje nie dla mnie.

Odpowiedz na „MarcinAnuluj pisanie odpowiedzi