Wulkan Telica w wersji Zrób To Sam

telica

Jak dotychczas skąpy budżet był sponsorem naszych najlepszych przygód. Zmuszał do kreatywności i spojrzenia na sprawy oczywiste z innej perspektywy, a opcja „kombinowana” często okazywała się lepsza od standardowej. Tak było w Zatoce Halong, w drodze na Wyspę Coron i codziennie w USA, gdzie najbardziej życzliwych ludzi spotykaliśmy, szukając chętnych do podzielenia kosztów kempingu.

Na Tajumulco wspięliśmy się sami i choć trasa nie była wymagająca, to satysfakcja z samotnej wyprawy – ogromna. Kiedy przyszedł czas na Wulkan Telica, musieliśmy odrzucić kuszącą propozycję dwudniowej wycieczki z noclegiem pod kraterem ($50). Wybór był prosty: albo wejdziemy sami, albo wcale.

Strzelę, że może kilka osób rocznie zdobywa ten wulkan samodzielnie. Nie dlatego że podejście jest trudne, a góra wysoka (zaledwie 1061 m n.p.m.!), ale dlatego że nie ma wyraźnego szlaku, który prowadziłby na szczyt. Nieoznaczona ścieżka wiedzie przez pola uprawne, rozgałęziając się milion razy i tylko osoba, która pokonała ją wielokrotnie, będzie w stanie odnaleźć drogę do krateru.

Właściwie to już prawie zrezygnowaliśmy z samotnej wędrówki, uznając ją za zbyt ryzykowną, kiedy natknęliśmy się w internecie na fantastyczną stronę. Nagle wszystko stało się dużo prostsze! WIKILOC to miejsce w sieci, gdzie ludzie udostępniają szlaki swoich pieszych wędrówek, a także wypraw rowerowych, motocyklowych i wielu innych, zapisanych wcześniej na GPS. Wpisaliśmy w wyszukiwarce: Telica i choć pojawił się tylko jeden rezultat – to wystarczyło. Załadowaliśmy ślad na naszego Garmina i w ciągu pół godziny byliśmy gotowi do drogi (ślad do pobrania tutaj).

telica-8

Podejście 

 

Szlak na Wulkan Telica rozpoczyna się w miejscowości San Jacinto – 20 minut chickenbusem z Leon. Stąd, do krateru jest jeszcze ponad 11 km marszu w palącym słońcu. Tak naprawdę, doskwierający upał to jedyna trudność z jaką musimy się zmierzyć, bo ścieżka przez większość trasy pnie się do góry bardzo łagodnie. Najpierw przez ocieniony drzewami wąwóz, potem przez otwarte tereny pól uprawnych, gdzie prowadzi raz w lewo, raz w prawo, bez konkretnego porządku, czy hierarchii. W tym miejscu bez śladu zgubilibyśmy się niechybnie, co ja gadam, nawet z GPS’em przed nosem zeszliśmy z właściwego szlaku! Wystarczyła chwila nieuwagi, ścieżka wydawała nam się oczywista, a po kilkunastu minutach byliśmy już z pół kilometra od trasy.

Na przełaj, przez krzaki, trafiliśmy z powrotem na właściwy szlak, wprost pod wielkie drzewo mangowca, które sygnalizuje zarówno miejsce odpoczynku, jak i początek ostatniej, stromej części trasy. Stąd, ścieżka wije się zakosami przez las, na szczyt wzgórza, zza którego wyłania się dymiący krater Wulkanu Telica. Wyżej już nie wejdziemy – przed nami roztacza się widok na zieloną oazę, gdzie rozbijemy obóz wśród pasących się krów i koni. 200 metrów poniżej krawędzi krateru.

telica-1

Na krawędzi

 

Mieliśmy szczęście. Tej nocy nie było w oazie innych turystów, tylko my, nasz namiot i stado niespokojnych koni. Rozbiliśmy obóz pod wiatą (w razie deszczu) i łapiąc ostatnie promienie zachodzącego słońca poszliśmy zobaczyć krater.

Był OGROMNY! Szeroki na 700 metrów, z pewnością największy jaki do tej pory widzieliśmy. Żadnych barierek, żadnych linek bezpieczeństwa, które odgradzałyby nas od tej głębokiej na 120 metrów, ziejącej siarką, dziury. Tylko zdrowy rozsądek i  powietrze zatrzymujące się w połowie drogi do płuc, które nie pozwala wytrwać blisko krateru dłużej niż kilka minut. Odór zgniłych jaj jest zbyt silny – nawet w chirurgicznej masce.

Poczekaliśmy aż zapadnie noc, żeby zobaczyć lawę – gorącą, czerwoną, wrzącą na dnie krateru – ale nie zobaczyliśmy prawie NIC. Choć w tym wypadku prawie nie zrobiło wielkiej różnicy, bo małe czerwone ogniki, wypatrzone w gęstej chmurze dymu, nie wywarły na nas większego wrażenia (ponoć sezon deszczowy nie jest najlepszy, na tego typu wycieczki). Zresztą nie szkodzi. Sam dźwięk wystarczył, by uświadomić nam jak ogromna siła drzemie tam na dole. To jakbyśmy stali obok startującego helikoptera, którego hałas wymusza na nas krzyk. Albo jakby odrzutowiec miał zaraz wylecieć z ciemnych czeluści i wpaść prosto na nas.

Mało co budzi w nas taki respekt, jak potęga natury i rzadko kiedy mamy okazję poczuć ją tak dobitnie, jak wtedy na krawędzi krateru.

telica-2

Noc pod kraterem

 

To była krótka noc. Niespokojna i pełna obaw. Konie pasące się wokół naszego namiotu, robiły sporo hałasu i nigdy nie byliśmy do końca pewni, czy to one, czy może spotkani po drodze ludzie, postanowili wykorzystać sytuację i okraść nas w czasie snu (w końcu właściciele hostelu ostrzegali nas, że nie jesteśmy tu bezpieczni). Dlatego z radością powitałam dźwięk budzika, który oznajmiał, że wybiła 4 rano i czas wstawać na wschód słońca.

Było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy po raz kolejny wspięliśmy się do krateru, by zobaczyć czy lawa przypadkiem nie zmieniła zdania i nie pokazała swojego czerwonego oblicza (NIE!). Potem zaczęliśmy wchodzić na przeciwległe wzgórze – dokładnie to, z którego po raz pierwszy zobaczyliśmy wulkan w całej okazałości, dnia poprzedniego. Za plecami mieliśmy słońce wyłaniające się zza gór, a przed oczami majestatyczny krater Wulkanu Telica stopniowo wyłaniający się z ciemności.

To był najpiękniejszy wschód słońca jaki widziałam od lat, na głowę bijący wszelkie nadmorskie wschody świata.

telica-5

Powrót

 

O 7 rano byliśmy już spakowani i gotowi do drogi. Długiej drogi, której nie mieliśmy motywacji pokonywać. Tym razem większość przeszliśmy na pamięć, a zresztą, o tej porze pola były pełne ludzi, którzy z chęcią pokazywali nam właściwy szlak.

Z Telica wracacie, tak? – zagadywali wesoło farmerzy i zupełnie nie dało się odczuć, że może nam grozić jakieś niebezpieczeństwo. Tak dla pewności, założyliśmy jednak koszulki z logiem Quetzaltrekkers (powszechnie znanej agencji turystycznej z Leon) i podawaliśmy się za ich przewodników. A wszystko przez właścicieli naszego hostelu – gringos, którzy stwierdzili, że miejscowi niechybnie nas okradną, gdy zorientują się że nie mamy przewodnika. Zaprzyjaźnieni wolontariusze, z powyższej agencji, zaprzeczyli, jakoby cokolwiek nam groziło, ale jak to mówią: przezorny zawsze ubezpieczony.

Do ostatniego kilometra, dreszcze przechodziły nas przy każdym spotkaniu z grupą lokalsów. Uśmiechaliśmy się miło, acz nerwowo i szybko pokonywaliśmy kolejne metry. Może było trochę ryzyka w tej wyprawie, ale opłacało się. Noc pod kraterem uplasuje się wysoko w rankingu najbardziej spektakularnych przeżyć tej podróży.

telica-6Więcej zdjęć z Wulkanu Telica w galerii:

Wulkan Telica 03.10.2014

19 Responses to “Wulkan Telica w wersji Zrób To Sam”

  1. Podróże MM pisze:

    Ależ Wam zazdroszczę! Fenomenalne zdjęcia!

  2. Bart Krawczyk pisze:

    Fajna relacja. Do ostatniej erupcji Telica doszło 26 września 2013 roku, także wulkan uchodzi za aktywny (świadczą o tym chociażby widoczne na fotkach emisje pary z centralnego krateru). Lecz bez ryzyka nie ma wspomnień. Udostępniam u mnie.

  3. Jestem pełna podziwu dla Was !! pozdrawiam !!!

  4. Ciekawie się to czyta :)

  5. niesamowite! <3
    generalnie uwielbiam zdjęcia i je zwykle wybieram, ale tym razem zapytam: nagrywaliście też jakiś film będąc na krawędzi krateru?

  6. Niesamowita przygoda! (y)

  7. Warto przeczytać cały artykuł

  8. Kurcze, chyba ciut bym sie bala nocowac w takim miejscu!

  9. Fantastycznie! Nikaragua jest od dawna na mojej liscie zyczen, czekam tylko jak Mlody nieco podrosnie 😉

  10. Kto by nie chciał, a ja się chwaliłam namiotem na lotnisku:( brawo dziewczyno oby tak dalej;)!

  11. rewelacja! dopisuje do bucket list (uch, nie lubie tego słowa!)

    • paczkiwpodrozy pisze:

      Uwielbiamy to słowo! Szkoda że nie stworzyliśmy takiej naszej bucket list przed wyjazdem. Ciekawe ile punktów udałoby się zrealizować?

  12. Człowiek czyta i myśli sobie: Dlaczego mnie tam jeszcze nie było? Chciałbym usłyszeć ten dźwięk na krawędzi. Mieć to poczucie niepewności, czy coś tam w srodku się niepokojąco nie podnosi… A co do ludzi… cóż, też czasami się obawiam, ale zawsze na szczęście okazuje się, że zupełnie nie potrzebnie :)
    No i.. zazdroszczę też widoków z rana!

  13. Obłęd, ale wspomnienie na całe życie. Pozdrawiam.

  14. To są te momenty, które zostają w człowieku jeszcze długo po powrocie 😉 chwilo trwaj! 😉

  15. Marcin pisze:

    bardzo fajnie opisane 😉 ja planuję w te wakacje pojechać do Dominikany :)

  16. pozytywnyskok pisze:

    Dzięki wielkie za namiar na WIKILOC, nigdy wcześniej o tej aplikacji nie słyszeliśmy, a przeszukując internet i próbując znaleźć informacje jak dostać się na Telica na własną rękę natknęliśmy się miedzy innymi na Wasz wpis.
    Przy pomocy paru wskazówek oraz aplikacji uddało nam się dotrzeć na szczyt, nawet bez większych komplikacji- na prawdę piękne miejsce:). I chyba faktycznie właściciele Waszego hotelu nie potrzebnie Was nastraszyli, po drodze mijaliśmy wiele miejscowych, wszyscy mili, uśmiechnięci, niektórzy nawet zagadywali i wskazywali drogę.
    P.S. Przeglądaliśmy właśnie Wasze zdjęcia – mistrzostwo!:)